-Adam..? Pomóc ci? - spytała Lydia wchodząc do pokoju.
Były zgaszone światła, stół był oświetlony światłem dwóch świec, a przede mną była otwarta księga z recepturami. Warzyłem Orkana tyle razy, a dalej nie mogę zapamiętać proporcji.
-Wyjdź - powiedziałem spokojnie nie podnosząc wzroku znad woluminu.
-Ale...
-Wyjdź! - powtórzyłem nieco ostrzej, niż powinienem. - Potrzebuję... Skupienia. Przeszkadzasz.
Kobieta otworzyła buzię, żeby odparować jakąś ciętą ripostą, ale natychmiast ją zamknęła, widząc mój stanowczy wzrok. Odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Westchnąłem, aby się uspokoić i starałem się ignorować wzburzone głosy za drzwiami. Następnie ponownie wziąłem się do dzieła.
~*~
Oparłem się o ścianę z delikatnym uśmiechem zadowolenia. W końcu skończyłem, wszystko jest idealnie! Eliksir został uwarzony po prostu perfekcyjnie. W księdze napisali, że powinien być błękitny, i taki właśnie był, więc nic nie mogło pójść źle.
Ale koniec odpoczynku i dumy - Raksha czeka.
Chwyciłem fiolkę w dwie ręce, byle jej nie upuścić (bo, między nami, nie takie rzeczy udawało mi się zrobić) i pchnąłem nogą drzwi.
-Wyglądasz uroczo, kiedy jesteś skupiony - zaszczebiotała Lydia, ale ja jej odpowiedziałem tylko zmęczonym spojrzeniem. Nie rozumie, że mam aktualnie ważniejsze sprawy na głowie? Na przykład, nie wypie*dolenie fiolki z antidotum, które uratuje życie Rakshy?
Pierwsze, co mnie uderzyło w wyglądzie kobiety, to kolor jej skóry. Była blada. Bardzo blada. Szybko podniosłem ją do pozycji siedzącej i wlałem trochę Orkana do ust. Zmarszczyła brwi i kaszlnęła parę razy, ale się ocknęła. Zadziałało!
<Raksha? Omgomgomg, wyzdrowiej wreszcie :c>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz