Przytrzymałem jej włosy i objąłem ramieniem.
-Leż - powiedziałem, gdy skończyła.
Poszedłem do kuchni po jakąś szmatkę i wytarłem substancję, uprzednio wkładając trochę do słoika, trzeba będzie to obejrzeć... fuj.
Wróciłem szybko do dziewczyny i usiadłem na jej łóżku, a ona położyła mi głowę na kolanach. Westchnąłem i zamknąłem oczy. Trzeba coś zrobić.
-Masz Orkana? - spytałem po dłuższej chwili.
Orkan to antidotum używane u Demonów od pokoleń. Ugryzł cię jadowity wąż? Orkan. Zjadłeś coś zatrutego? Orkan. Mam nadzieję, że na to też pomoże.
-Co? Nie... Ostatnio wykorzystałam ostatnią fiolkę - odpowiedziała cicho.
Przygryzłem wargę i ściągnąłem brwi. Z czego się to robiło?
-Liście blekotu... Tojad... Korzeń pimentu... Ja pier*olę... - mruknąłem.
-Jaskółcze ziele.
Kiwnąłem głową i ścisnąłem Rakshę za rękę.
-Przecież nie mogę pójść. Nie mogę cię zostawić. Znowu. - dodałem.
-Poradzę sobie...
-Nie. I sama doskonale o tym wiesz. Zostałaś otruta, zrozum, a przy tym wymiękają nawet najlepsi.
<Raksha? Co ja mam zrobiiiić? .-.>
-Poradzę sobie...
-Nie. I sama doskonale o tym wiesz. Zostałaś otruta, zrozum, a przy tym wymiękają nawet najlepsi.
<Raksha? Co ja mam zrobiiiić? .-.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz